Lofoty to „Perełka Skandynawii”, prawdziwy raj dla wielbicieli bajkowych krajobrazów, pragnących aktywnie spędzić urlop. Niesamowicie fotogeniczne miejsce, gdzie latem słońce nigdy nie zachodzi (my będziemy tuż po dniu polarnym), a zimą niemal codziennie jest szansa na zobaczenie zorzy polarnej. W średniowieczu było zamieszkiwane przez wikingów. Ten archipelag wysp położony u północnych wybrzeży Norwegii został wielokrotnie uznany, m.in. przez National Geographic, jako jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Lofoty słyną ze stromych zboczy gór, wyrastających prosto z morza, fiordów wcinających się w głąb lądu i malowniczych osad rybackich. Widoki na długo zostają w pamięci. Idealne miejsce na bliski kontakt z dziką i piękną naturą, m.in. poprzez przemierzanie szlaków turystycznych z plecakiem, spanie pod namiotem czy pływanie kajakiem morskim. Pomimo tego, że są położone na Morzu Norweskim ok. 300 km za kołem podbiegunowym są popularnym miejscem nurkowym (dzięki obecności ciepłego prądu morskiego Golfsztromu), a także jednym z najlepszych miejsc do łowienia ryb w Norwegii. Są tu nawet piaszczyste plaże!
Odwiedzenie Lofotów było moim marzenie od dawna. To miejsce, które oglądasz w przewodnikach i kolorowych magazynach i nie wierzysz, że kiedyś tam dotrzesz. Jak tylko zobaczyłem, że WizzAir uruchomił połączenie Gdańsk-Tromso od razu skorzystałem z lotów, kupując już w listopadzie 2017 bilety na wakacje 2018:) Wcześniej trzeba było lecieć przez Oslo np. do Narvik (droga opcja), następnie weszły loty do Trondheim, skąd pociągiem można było udać się do Bodø (ok. 250 NOK w jedną stronę i 9 godz.), a stamtąd długą 3-4 godzinną przeprawą promową na wyspy (180 NOK do Moskenes, bilety na torghatten-nord.no, auto na miejscu drogo!). My wybraliśmy lot do Tromso, gdzie na lotnisku wypożyczamy auto, a już 4 godziny później wjeżdżamy mostem na Lofoty, gdzie kawałek dalej mamy pierwszy kemping. Owszem do końca wyspy jeszcze kolejne 4 godz. jazdy, ale po drodze już oglądamy piękne krajobrazy fiordów północnego krańca Norwegii. Archipelag składa się z dziesiątek wysp i wysepek połączonych ze sobą mostami, więc przemieszczanie się po nich nie wymaga przepraw promem. Najbardziej spektakularne widoki oferuje wyspa Moskenesøya, zlokalizowana, a jakżeby inaczej, na samym końcu:)
Na trip wyjeżdżamy razem z klubem podróżników Soliści.
Mapka trasy „Lofoty – Perełka Skandynawii”
Dzień 1 (28.07) Lot do Tromso i przejazd na Lofoty (Norwegia)
Wylatujemy z Gdańska do Tromso (17:05) i po odebraniu auta od razu jedziemy w kierunku Lofotów. Po drodze na kemping w okolicy Evenes zatrzymujemy się na zakupach. To pierwsze zderzenie z tutejszymi cenami – przeżywamy szok:) Później kolejny jak trzeba spać, gdy jasno na zewnątrz:)
Dzień 2 (29.07) Trekking na Munken
Archipelag Lofotów przecina droga E10, której fragment ma status Narodowej Drogi Turystycznej, nadawany tylko najpiękniejszym norweskim trasom. Biegnie ona przez sielskie wioski rybackie i miasteczka otoczone przez masywy skalne Lofotów. Tego dnia czeka nas długi, blisko 5 godz., przejazd prawie na sam koniec archipelagu do małej miejscowości Sørvågen. Z przerwami na zdjęcia do celu docieramy po godz. 17, nie musimy się spieszyć, bo noc nas raczej nie zastanie:) Generalnie jeśli jest brzydka pogoda lepiej poczekać na „okno pogodowe” choćby w środku nocy, ze względu na trudność szlaków raczej odradzam wędrówki w deszczu.
Nasz szlak trekkingowy na szczyt Munken (797 m n.p.m., 5,5 km, 3-4 godz.) zaczyna się spod jeziora Sorvagvatnet. Pomimo, że wysokość tutejszych szczytów nie jest może zbyt spektakularna nie należy ich lekceważyć, w końcu starujemy z poziomu fiordu. W wielu przypadkach podejścia są strome, śliskie i nie raz towarzyszą im poręczówki czy łańcuchy. Plan jest taki, że z całym ekwipunkiem docieramy do zamkniętej chatki Munkebu Hut, rozstawiamy namioty i jeszcze tego samego dnia idziemy „na lekko” na szczyt (a właściwie na półkę pod szczytem, bo na sam szczyt prowadzą tylko drogi wspinaczkowe). Docieramy po godz. 22, wciąż jest jasno, trafiamy na zachód słońca. Przed północą wracamy na noc (?) do namiotów. Śniadanie w takich miejscu, w słońcu, tuż po wygramoleniu się z namiotu – bezcenne.
Dzień 3 (30.07) Trekking na Hermannsdalstinden
Kolejnego dnia zdobywamy jedyny szczyt o wysokości powyżej 1000 m n.p.m. w Lofotach Zachodnich. Idziemy na królujący nad innymi górami Hermannsdalstinden (1029 m n.p.m.). Długi i trudny szlak (ok. 5 godz. w dwie strony), spora ekspozycja, przejście granią, poręczówki i liny, na koniec wielkie głazy na szczycie. Przeżycie niezapomniane! Panorama Lofotów, gęsto ulokowanych szczytów górskich, ciągnących się aż po sam horyzont. Podobnie jak dzień wcześniej idziemy tylko z podręcznym plecakiem, namioty i resztę rzeczy zostawiamy pod chatką Munkebu. Przed powrotem do bazy zatrzymujemy się na odpoczynek nad jeziorem Krokvatnet – woda z tutejszych jezior jest tak czysta, że nadaje się wprost do picia. Później wracamy do bazy pod chatką skąd po złożeniu namiotów i spakowaniu się ruszamy na dół. Ze względu na pełne obłożenie na kempingu Moskenes kolejny nocleg spędzamy również na dziko nad jeziorem Sorvagvatnet. Wieczorna i poranna kąpiel w jeziorze oraz długie posiadówy przy rozmowach i wiśniówce to jedne z tych niezapomnianych momentów wyjazdu.
Dzień 4 (31.07) Å, Reine i Reinebringen
Po zebraniu naszego obozowiska udajemy się na wycieczkę do Å (jak nie znajdzie Wam nawigacja wpiszcie Å i Lofoten)- ostatniej miejscowości wyspy Moskenesoya i całego archipelagu. Mała malownicza wieś żyje z rybołówstwa i suszonych ryb (w lecie zobaczymy jedynie puste drewniane konstrukcje, na których zimą i wiosną suszą się dorsze– to element krajobrazu Lofotów). Znajduje się tu m.in. Muzeum Wiosek Rybackich, gdzie można podejrzeć produkcje sztokfisza i tranu. My kierujemy się spacerem na punkt widokowy na końcu drogi (za tunelem jest duży parking), kawkę i drożdżówkę w kawiarni w „centrum” oraz do portu, gdzie wieczorem wracamy na pyszną kolację do Brygga Restaurant.
Po zakwaterowaniu na kempingu Moskenes (dostępna kuchnia i prysznice), wyruszamy na zwiedzanie chyba najpopularniejszej miejscowości Lofotów, kolejnego miejsca na liście zachwytów – Reine. Najpierw udajemy się na wzgórze widokowe Olenisoya i zakupy. Następnie dwugodzinny spacer po Reine, w kierunku drewnianych stelaży, czerwonych domków rybackich, zwanych „rorbuer” (w podobnym spędzimy noc) oraz portu, z którego następnego dnia będziemy odpływać promem do Vinstad na plażę Bunes, gdzie planujemy zostać na noc. Wracając na parking zatrzymujemy się na obowiązkowe zdjęcia z mostu widokowego! Widoki z widokówek!
Wieczorem wejście na jeden z najbardziej malowniczych i popularnych szlaków – grań Reinebringen (448 m n.p.m., 1 km, 2,5 godz. w dwie strony, trudny). Bardzo stromy! Niestety jest on bardzo zniszczony, ale trwają prace nad jego naprawą i wytyczeniem drogi alternatywnej. Widok z Reinebringen jest bez wątpienia jednym z najpiękniejszych na Lofotach. Szlak zaczynający się tuż za tunelem za miejscowością Reine w kierunku miejscowości Å. Moim zdaniem absolutny must-see, przynajmniej pierwszy punkt widokowy, gdzie można dojść po godzinie wspinaczki.
Dzień 5 (1.08) Prom i plaża Bunes
Ten poranek był piękny – dźwięk i widok morza jako pierwszej rzeczy rano wymiata. O godz. 9:45 płyniemy promem do Vindstad (122 NOK, przyjść dużo wcześniej min 1 godz., auto zostawić na parkingu przy falochronie), po drodze mijamy rodzinę orek! (częściej można je tu spotkać zimą). Z przystani czeka nas 30-40 minutowy spacerek do dzikiej plaży Bunes. Szeroka, piaszczysta, otoczona wysokimi na kilkaset metrów skałami i turkusową wodą.
Na drugą część dnia mieliśmy zaplanowany trekking na granitowy szczyt Helvetestind (602 m n.p.m., ok. 3 godz., trudny, stromy, eksponowany). Ponoć z góry widoki na plażę, turkusową wodę i namioty wielkości mróweczek na trawce są nieziemskie. Czasami potrafi się rozpogodzić w drugiej części dnia, więc lepiej poczekać z trekkingiem. Jeśli uda się znaleźć trochę chrustu świetnym pomysłem na zakończenie dnia jest ognisko na plaży. Niestety u nas się trochę pozmieniały plany i przez deszcz musieliśmy odpuścić trekking i tę noc spędziliśmy ostatecznie w rorbuerze (wróciliśmy promem po 16, zamiast jak wcześniej planowaliśmy kolejnego dnia rano). Noc w takim domku, po wielu wcześniej spędzonych pod namiotem jest świetnym pomysłem.
Dzień 6 (2.08) Kajaki morskie w Reine i Nusfjord
Ten dzień był chyba najbardziej wyczekiwanym przeze mnie na tym wyjeździe – kajaki morskie w Reine. Bardzo lubię kajakowanie, staram się chociaż raz rocznie spływać jakąś nową rzeką, także jak tylko zobaczyłem zdjęcia z wypraw na otwartych wodach, po fiordach, na Lofotach, natychmiast wpadło to na moją bucket listę.
Najpierw rano udaliśmy się do urokliwego Nusfjord, jednej z najstarszych i najlepiej zachowanych wiosek rybackich w Norwegii. Czerwone i żółte fasady drewnianych domków, suszące się na słońcu rybie łby, wyjątkowe położenie i historia oraz setki piszczących mew tworzą niesamowity klimat. Wstęp do wioski, skansenu kosztuje 75 NOK . Na miejscu warto się zgubić, odwiedzić dawne budynki rzemieślnicze, piekarnię (pyszne drożdżówki i kawa), wystawy, obejrzeć zdjęcia i film o dawnych czasach, czy wdrapać się na jedną ze skał i podziwiać widok z innej perspektywy. Koniecznie należy się zatrzymać choćby na chwilę w Ramberg, na chyba najpiękniejszej plaży jaką widzieliśmy. Biały piasek jak przystało na „Karaiby Północy”.
Następnie wróciliśmy do Reine, gdzie po południu mieliśmy umówionego przewodnika i kajaki. Wcześniej skusiliśmy się na pysznego fiskeburgera w Anitas Seafood. Wycieczka po Reinefjorden trwała 4 godz. (ok. 3 godz. pływania + 1 godz. na dokowanie i przygotowanie), a jej koszt to bagatela 400-450 zł/osobę w 2-osobowym kajaku. Oczywiście nie żałuję ani złotówki. Samo doświadczenie pływania kajakiem morskim jest ciekawe, jest niższy, ma sterowanie, specjalne ochraniacze przez chlapaniem.
Wieczorem udajemy się w kierunku Ytresand, skąd wyruszamy na łatwy trekking na wzgórze zwane Røren (434 m n.p.m., ok. 1 godz.), aby zobaczyć zatokę i plaże z pięknej perspektywy. Nocleg spędzamy na kempingu przy plaży Skagsanden (koło Flakstad). Świetny wakacyjny klimat.
Dzień 7 (3.08) Plaża Kvalvika, Lofotr i Henningsvaer
Ten dzień był od początku „zapasowy” na możliwe załamanie pogody. Nie musieliśmy na szczęście z niego korzystać, więc rano wybraliśmy się na krótki odpoczynek na jedną z piaszczystych plaż – wybraliśmy plażę Kvalvika (inne warte odwiedzenia to: Haukland, Utakleiv czy Unstad). To naprawdę niesamowite, że na tej wysokości geograficznej można się wylegiwać na plaży. Kvalvika to również super miejsce na nocleg na dziko, ze względu na to, że jest blisko położna od parkingu (ok. 2 km). Mając więcej czasu na miejscu warto wejść na punkt widokowy Ryten.
Kolejnym punktem było Muzeum wikingów w Borg (Lofotr vikingmuseet). Można tu poczuć klimat dawnej Norwegii – zobaczyć dawne narzędzia czy statek, spróbować przysmaków wikingów, poprzebierać się w tradycyjne ubrania (generalnie atrakcje raczej dla młodszych, ale my też się dobrze bawiliśmy:)). Po wyjściu z budynku głównego koniecznie udać się do muzeum wodza na zupę z owcy i miód pitny oraz posłuchać starych legend, a później nad jezioro (1 km), gdzie można postrzelać z łuku, rzucić toporkiem czy popłynąć na środek jeziora łodzią wikingów. Następnie pojechaliśmy do Henningsvaer, wioski rybackiej, zwanej „Wenecją Lofotów”, gdyż znajduje się tu mnóstwo małych wysp, na których znajdują się hotele, do których można dostać się tylko łodzią. Warto przejść się do ciekawie położonego boiska piłkarskiego na końcu wyspy.
Następnie zaczęliśmy kierować się do Tromso, zatrzymując się ok. 2 godz. przed Tromso na kempingu na nocleg. Po drodze widzieliśmy sporo pasących się łosi, na szczęście tym razem nie postanowiły przejść na drugą stronę.
Dzień 8 (4.08) Zwiedzanie Tromso i powrót do Gdańska
Ostatni dzień wyjazdu poświęciliśmy na zwiedzanie Tromso, zwanego „Bramą Arktyki”. Pierwszy przystanek przed mostem na wyspę to Arktyczna Katedra – drewniany kościół w stylu neogotyckim. W pobliżu znajduje się kolejka na Fjellheisen (420 m, bilet powrotny 140 NOK), skąd widać panoramę miasta i okolicznych wysp, my jednak odpuściliśmy. W centrum wystarczy max 2 godz. aby się powłóczyć plus czas na jedzenie. Chętni mogą odwiedzić m.in. Muzeum Polarne (50 NOK). Samolot powrotny z Tromso do Gdańska mieliśmy o 17:35, więc już wieczorem, teoretycznie bo akurat nasz samolot się opóźnił, powinniśmy być w Gdańsku. A z racji tego, że była to sobota to po wyjeździe spędziliśmy jeszcze niedzielę na spacerach po gdańskiej starówce.
Odwiedzenie Lofotów to bez wątpienia jedna z przygód życia, pocztówkowe krajobrazy prezentują się pięknie zarówno w lecie jak i zimie. Chciałbym tu jeszcze kiedyś wrócić zobaczyć te miejsce pokryte śniegiem, zorzę polarną i wyruszyć na safari z orkami.
Pełna fotorelacja z wyjazdu „Lofoty – Perełka Skandynawii” – TUTAJ
Informacje praktyczne – Lofoty:
Klimat: czerwiec to już sezon letni. Największym atutem tego terminu są białe noce, ogranicza nas tylko chęć pójścia spać 🙂 Możemy wędrować do woli, nie zaskoczy nas zmierzch. Temperatura oscyluje w okolicy 10-15 stopni, należy być przygotowanym na jej zmienność, może być 18 stopni w słońcu i 4 stopnie w cieniu.
Waluta: korona norweska, 1 NOK ~ 0,45 PLN, czyli dzielimy na 2 i mamy cenę w złotych, w większości miejsc można płacić kartą
Bilety: Gdańsk-Tromso-Gdańsk ok. 700 zł – rabat WDC (mega wygodne nowe połączenie WizzAir od 2018 roku), można zabrać ze sobą max 1l napojów spirytusowych powyżej 22%
Noclegi: namioty na kempingach (od 200 NOK) i na dziko, warto przynajmniej jedną noc spędzić w klimatycznym domku rybackim „rorbuer” (konieczne rezerwacje w sezonie z dużym wyprzedzeniem!)
Transport: auto należy rezerwować kilka miesięcy wcześniej, bo ich ceny na kilka tygodni przed dochodzą do horrendalnych 3-4 tys. zł za tydzień za klasę ekonomiczną, na wyspach jest niewiele stacji
Zakupy: popularne sieciówki to Rema 1000 (otwarte do 23), Kiwi, Rimi czy Coop, palniki i liofilizaty zabrać z Polski a butle kupimy bez problemu na miejscu (np. na stacji benzynowej). Dobrze zaopatrzyć się w 5l baniaki z wodą
Ceny: na miejscu, jak to w Norwegii i ogólnie Skandynawii, jest mega drogo. Ceny w sklepach to polskie razy 3, 4 albo i więcej. Za zupę rybną i steka z renifera w restauracji w Å zapłaciliśmy prawie 250 zł, za zupę z owcy i miód pitny w muzeum Lofotr 160 zł, a za kajaki 2-osobowe na 4 godz. 900 zł… Piwo, kawa czy bułka słodka to prawie 20 zł. Drogie są również noclegi, za pokój 2 os. w domku rorbuer trzeba zapłacić minimum 500 zł, a za namiot od 90 zł/os. wzwyż, no chyba że śpimy na dziko, my tak robiliśmy co drugi dzień.
Jedzenie: warto spróbować przede wszystkim suszonego dorsza, czyli tzw. sztokfisza (po drodze na pewno miniecie drewniane stelaże, na których wiosną suszone są dorsze), brązowego sera brunost, kiełbasę i steka z renifera oraz dżemu z maliny nordyckiej molte/multe (pomarańczowa), a w Norwegii molte, multe lub multebær